30 lat temu. hebrajskie okolice (1)
Zaktualizowano: 20 paź 2020
przyleciałem 29 września, trzydzieści lat temu, w wigilię roku 5750. w piątek o świcie, z lotniska ben guriona do tel awiwu, do znajomych. oni na dwa dni świąt wyjechali do safedu. dopiero po tej kwarantannie dotarłem do kibucu. nachszonim, koło petach tikwy. większość ludzi z europy, trochę z ameryki południowej. z polski izaak, który mnie przywitał słowami jeszcze polska nie zginęła i bat szewa. 4 X zapisałem „powstanie państwa izraela to upadek izraela (a dziś skończyłem lekturę izraelskiego publicysty, awiego szawita „moja ziemia obiecana – triumf i tragedia izraela”). jest coś z tragedii w rozsupływaniu węzła religii dotąd spinającej psychikę i mentalność żydów. w kibucu nie ma synagogi, która była w każdym miasteczku polskim zasiedlonym choćby garstką żydów. w sklepie natomiast, za podwójnymi drzwiami była półka z wódką. zakurzone butelki, których nie kupowali nawet tacy jak ja wolontariusze ze świata nieżydowskiego. 7 X izrael to oczywiście kompletnie zwariowane państwo. żydzi bardzo je chcieli mieć, no to mają. zamienili żydowskie kłopoty z europy na tutejsze. kłopoty gości na kłopoty gospodarzy. wczoraj zaprosiła mnie do siebie bat szewa, na piątkową, szabatową kolację. wyjechała z polskim dzieckiem, ale dość dobrze mówi po polsku. córki nie chcą się uczy