top of page
etgar keret.jpg
etgar keret | אתגר קרת

mistrz świataprzełożył z hebrajskiego tomasz korzeniowski

Na pięćdziesiąte urodziny przyniosłem ojcu w prezencie po­z­ła­caną sz­czo­­teczkę do czysz­czenia pępka z napisem na rączce “Temu co nie po­t­rze­buje nic”. Miałem wątpli­wości, czy wyb­rać to, czy “Operacja Ente­be”. Cały wieczór oj­ciec był w dobrym na­stroju, jak prawdziwy komik. Wszys­t­kim pokazywał jak czyści szczotką swój pę­pek wydając głos za­do­wolonego słonia. Mama powiedziała mu:
- Oj, Menachem przes­­tań.
Ale on nie przestał. Z okazji pięć­dzie­siątej rocznicy urodzin, sąsiad z miesz­kania na do­le zdecydo­wał, że go nie opuści, mimo, że skończyła się umo­wa.
- Zobacz pan, panie Folman - powie­dział ojcu, kiedy jak rzeźnik po­chy­lał się nad roze­b­ra­nym na czyn­niki pierwsze wzmacniaczem “Marantz” - w lu­tym jadę do No­we­go Jor­ku ot­wo­rzyć ze szwagrem zakład naprawy sprzętu stereo. I nie ma szans, żebym przenosił stąd wszystko wynajmując mieszkanie tylko na dwa miesiące.
I kiedy ojciec powie­dział mu, że umowa wy­gas­ła w grud­niu, Szlomi-Elektronika pra­cował dalej, jak­by nigdy nic, i po­wie­dział tonem kogoś, kto potrząsa jakimś kłótliwym nudziarzem:
- Umowa-szmowa, zos­taję. Nie podoba się? To niech mnie pan zaskarży.
I potem z im­pe­tem wepchnął śrubo­k­ręt głęboko w kiszkes wzmacniacza.

Na pięćdziesiąte urodziny poszedłem z ojcem do adwoka­ta. Je­go adwo­kat powiedział, że nic się nie da zrobić.
- Niech pan pój­dzie z nim na kom­promis - zasugero­wał i roz­pacz­liwie w poszukiwaniu czegoś grzebał w szufladach - Niech pan spró­bu­je wycią­g­nąć od niego jeszcze jakieś trzysta, czte­rysta, i cześć pieśni. Sąd tylko zdrowie panu zje i na­mie­sza w głowie, i nie wiado­mo, czy po dwóch latach bie­ga­nia wyciągnie pan więcej.

Na pięćdziesiąte urodziny zaproponowałem ojcu, byśmy nocą weszli do domu Szlo­mi-Elektronika, wymienili wkładkę w zam­ku i wy­rzu­cili wszystko na podwórko. Ale oj­ciec po­wie­dział, że to bez­prawie, i żebym nie ważył się tego robić. Zapytałem go, czy dla­tego, że się boi, a on powiedział, że nie, że jest po prostu realistą.
- Po co? – zapytał i pog­ła­dził się po łysinie – po­wiedz mi. Po co? Dla jakichś trzech miesięcy? Zostaw, to nie warte zachodu.

Na pięćdziesiąte urodziny wspominałem mojego ojca, jaki był kiedyś, gdy byłem dziec­kiem. Taki wysoki i pracował w Tel-Awiwie. Brał mnie na wycieczki. Brał mnie na ba­ra­na. Krzy­cza­łem do niego “Wio!” a on biegł ze mną po schodach na górę i na dół jak szalony. Wtedy jeszcze nie był rea­lis­tą, wtedy był mist­rzem świata.

Na pięćdziesiąte urodziny stałem na klatce schodowej i pa­t­rzy­łem na nie­go. Był łysy i miał mały brzuch, nie­nawi­dził swo­jej żony, która była moją mamą. Ludzie cały czas deptali po nim, a on mówił sobie, że to nie warte zachodu. Myślałem o są­sie­dzie skurwysynie, jak siedzi teraz w mie­­sz­kaniu mojego zmarłego dziadka, znęca się nad wzmac­nia­czem i po prostu wie, że mój ojciec nic nie zrobi, bo jest zmę­czo­ny, bo drży ze strachu. I nawet jego syn, ledwie dwu­dziestotrzyletni, nic nie zro­bi.

Na pięćdziesiąte urodziny pomyślałem sekundę o życiu. Jak na nas sika łukiem. Jak ustępujemy zawsze przed każdym gównem, bo nie jest warte zachodu. Pomyśla­łem o sobie, o mojej ko­le­żance, Tali, której tak naprawdę nie ko­cham, o łysinie ukrywającej się pod włosa­mi, o sile, która zawsze pows­trzy­muje mnie przed powie­dze­niem w autobusie jakiejś nieznajomej, że jest piękna, przed wyjściem z nią na przys­ta­nek i kupieniem jej kwia­tów. Ojciec wszedł już do domu, a ja zostałem sam na klatce scho­do­wej. Zgasło światło, a ja nawet nie poszedłem go zaś­wie­cić. Po­czu­łem ucisk w gar­dle. Czułem się jak dupek. Myślałem o moich dzie­ciach, że jesz­cze trzydzieści lat będą biegać jak myszy w labiryncie centrum handlowego i w koń­cu wrócą do mnie z “Operacją En­tebe”.

Na pięćdziesiąte urodziny walnąłem lokatora ojca w mor­dę sz­wedz­kim klu­czem.
- Roz­waliłeś mi nos - piszczał Szlo­mi i wił się na podłodze.
- Nos-szmos - wziąłem śru­­bokręt Philipsa z je­go stołu - Nie podoba ci się? Mo­żesz mnie zas­karżyć.
Myślałem o moim ojcu, że na pewno siedzi te­raz w sypialni i czyś­ci sobie pępek szczotecz­ką z pozła­ca­ną rączką. To mnie roz­zło­ś­ciło, strasznie mnie rozzłoś­ciło. Odło­ży­łem śrubokręt na miej­sce i dodałem mu kopa w łeb.

Keret Etgar: Aluf ha-olam // W: Ga’aguei le-Kissinger. — Zmorah-Bitan Moci’im La-or : Tel-Awiw, 1994. — S. 30-32

bottom of page