popularyzacja języka hebrajskiego - klub kultura i podróże - קפה "עברית" פרוייקט - קידום שפת עֵבֶר - מועדון תרבות ונסיעות
projektuje się na waszych oczach. nie używamy, tak jak w hebrajskim, wielkich liter.
hebrajska kafé projekt. nip 6871333133. tel. +48/798866952 hebrajskakafe@gmail.com | pro publico bono - wspieraj i współpracuj
puszka w banku ing 22 1050 1575 1000 0092 5815 0284 - dziękujemy za wsparcie
rok założenia 2018
stoimy po stronie języka. żebyście się wygadali.
2024 ROK JEHUDY AMICHAJA
w hebrajskiej kafé projekt
etgar keret | אתגר קרת
mistrz świata | przełożył z hebrajskiego tomasz korzeniowski
Na pięćdziesiąte urodziny przyniosłem ojcu w prezencie pozłacaną szczoteczkę do czyszczenia pępka z napisem na rączce “Temu co nie potrzebuje nic”. Miałem wątpliwości, czy wybrać to, czy “Operacja Entebe”. Cały wieczór ojciec był w dobrym nastroju, jak prawdziwy komik. Wszystkim pokazywał jak czyści szczotką swój pępek wydając głos zadowolonego słonia. Mama powiedziała mu:
- Oj, Menachem przestań.
Ale on nie przestał. Z okazji pięćdziesiątej rocznicy urodzin, sąsiad z mieszkania na dole zdecydował, że go nie opuści, mimo, że skończyła się umowa.
- Zobacz pan, panie Folman - powiedział ojcu, kiedy jak rzeźnik pochylał się nad rozebranym na czynniki pierwsze wzmacniaczem “Marantz” - w lutym jadę do Nowego Jorku otworzyć ze szwagrem zakład naprawy sprzętu stereo. I nie ma szans, żebym przenosił stąd wszystko wynajmując mieszkanie tylko na dwa miesiące.
I kiedy ojciec powiedział mu, że umowa wygasła w grudniu, Szlomi-Elektronika pracował dalej, jakby nigdy nic, i powiedział tonem kogoś, kto potrząsa jakimś kłótliwym nudziarzem:
- Umowa-szmowa, zostaję. Nie podoba się? To niech mnie pan zaskarży.
I potem z impetem wepchnął śrubokręt głęboko w kiszkes wzmacniacza.
Na pięćdziesiąte urodziny poszedłem z ojcem do adwokata. Jego adwokat powiedział, że nic się nie da zrobić.
- Niech pan pójdzie z nim na kompromis - zasugerował i rozpaczliwie w poszukiwaniu czegoś grzebał w szufladach - Niech pan spróbuje wyciągnąć od niego jeszcze jakieś trzysta, czterysta, i cześć pieśni. Sąd tylko zdrowie panu zje i namiesza w głowie, i nie wiadomo, czy po dwóch latach biegania wyciągnie pan więcej.
Na pięćdziesiąte urodziny zaproponowałem ojcu, byśmy nocą weszli do domu Szlomi-Elektronika, wymienili wkładkę w zamku i wyrzucili wszystko na podwórko. Ale ojciec powiedział, że to bezprawie, i żebym nie ważył się tego robić. Zapytałem go, czy dlatego, że się boi, a on powiedział, że nie, że jest po prostu realistą.
- Po co? – zapytał i pogładził się po łysinie – powiedz mi. Po co? Dla jakichś trzech miesięcy? Zostaw, to nie warte zachodu.
Na pięćdziesiąte urodziny wspominałem mojego ojca, jaki był kiedyś, gdy byłem dzieckiem. Taki wysoki i pracował w Tel-Awiwie. Brał mnie na wycieczki. Brał mnie na barana. Krzyczałem do niego “Wio!” a on biegł ze mną po schodach na górę i na dół jak szalony. Wtedy jeszcze nie był realistą, wtedy był mistrzem świata.
Na pięćdziesiąte urodziny stałem na klatce schodowej i patrzyłem na niego. Był łysy i miał mały brzuch, nienawidził swojej żony, która była moją mamą. Ludzie cały czas deptali po nim, a on mówił sobie, że to nie warte zachodu. Myślałem o sąsiedzie skurwysynie, jak siedzi teraz w mieszkaniu mojego zmarłego dziadka, znęca się nad wzmacniaczem i po prostu wie, że mój ojciec nic nie zrobi, bo jest zmęczony, bo drży ze strachu. I nawet jego syn, ledwie dwudziestotrzyletni, nic nie zrobi.
Na pięćdziesiąte urodziny pomyślałem sekundę o życiu. Jak na nas sika łukiem. Jak ustępujemy zawsze przed każdym gównem, bo nie jest warte zachodu. Pomyślałem o sobie, o mojej koleżance, Tali, której tak naprawdę nie kocham, o łysinie ukrywającej się pod włosami, o sile, która zawsze powstrzymuje mnie przed powiedzeniem w autobusie jakiejś nieznajomej, że jest piękna, przed wyjściem z nią na przystanek i kupieniem jej kwiatów. Ojciec wszedł już do domu, a ja zostałem sam na klatce schodowej. Zgasło światło, a ja nawet nie poszedłem go zaświecić. Poczułem ucisk w gardle. Czułem się jak dupek. Myślałem o moich dzieciach, że jeszcze trzydzieści lat będą biegać jak myszy w labiryncie centrum handlowego i w końcu wrócą do mnie z “Operacją Entebe”.
Na pięćdziesiąte urodziny walnąłem lokatora ojca w mordę szwedzkim kluczem.
- Rozwaliłeś mi nos - piszczał Szlomi i wił się na podłodze.
- Nos-szmos - wziąłem śrubokręt Philipsa z jego stołu - Nie podoba ci się? Możesz mnie zaskarżyć.
Myślałem o moim ojcu, że na pewno siedzi teraz w sypialni i czyści sobie pępek szczoteczką z pozłacaną rączką. To mnie rozzłościło, strasznie mnie rozzłościło. Odłożyłem śrubokręt na miejsce i dodałem mu kopa w łeb.
Keret Etgar: Aluf ha-olam // W: Ga’aguei le-Kissinger. — Zmorah-Bitan Moci’im La-or : Tel-Awiw, 1994. — S. 30-32