top of page
grosman%20zblizenie_edited.jpg

1 kwietnia 2020 | 70 twarzy izraela

dawid grosman epidemia będzie fundamentalnym zrządzeniem losu. kiedy wygaśnie, pojawią się nowe możliwości

Jest od nas większa, ta epidemia, i w pewnym sensie, niepojęta. Silniejsza od wszelkiego spotkanego już wroga realnego, a także od każdego superbohatera, stworzonego w filmach i w wyobraźni. Czasami wkrada się do sedna mrożącej krew w żyłach myśli, że może tym razem, w tej walce, przegramy. Przegramy naprawdę i będzie to porażka światowa. Jak w czasach „hiszpańskiej grypy”. Ale tę myśl natychmiast odrzucamy. No, bo, jak to przegramy? Przecież jesteśmy ludzkością XXI wieku! Jesteśmy doskonali, skomputeryzowani, uzbrojeni w niezliczoną ilość broni i maszyn niszczących, chronieni antybiotykami, zaszczepieni. A mimo to, coś w niej, w tej epidemii, mówi, że tym razem reguły gry są zupełnie inne od tego, do czego przywykliśmy, i to do tego stopnia, iż można powiedzieć, że póki co, ta gra nie ma reguł. Co godzinę ze zgrozą liczymy chorych i zmarłych na wszystkich krańcach świata. I mimo wszystko, u stojącego na wprost nas wroga nie widać żadnych oznak zmęczenia, czy spowolnienia, w czasie gdy bez przeszkód zbiera żniwo. Kiedy używa naszych ciał, żeby się mnożyć.

Coś jest w braku twarzy tej epidemii, w braku przemocy, jakby groziła wessaniem całego naszego jestestwa, które nagle wydaje się takie kruche i bezbronne. Nawet bezlik wypowiedzianych o niej w ostatnich miesiącach słów, nie zdołał z niej uczynić trochę bardziej zrozumiałej i przewidywalnej.

 „Zaraza nie jest na miarę człowieka - pisał Albert Camus w "Dżumie" - więc powiada się sobie, że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie zawsze ów sen mija i, od złego snu do złego snu, to ludzie mijają, a humaniści przede wszystkim, ponieważ nie byli dość ostrożni. Nasi współobywatele nie ponosili większej winy niż inni; zapominali o skromności, tylko tyle, i myśleli, że wszystko jest jeszcze dla nich możliwe, co zakłada, że zarazy są niemożliwe. Nadal robili interesy, planowali podróże, i mieli poglądy. Jak mogli myśleć o dżumie, która przekreślała przyszłość”. (Przekład: Joanna Guze)

Wiemy już: Pewien procent społeczności zarazi się wirusem. Pewien procent umrze. W Stanach Zjednoczonych mówi się, że umrze ponad milion. Śmierć jest teraz bardzo namacalna. Ten kto może – wypiera ją. Ale ten, u kogo siła wyobraźni jest bardzo aktywna – jak na przykład u piszącego te słowa, i dlatego należy odnieść się do jego słów z powątpiewaniem – staje się ofiarą wyobraźni i scenariuszy, które się mnożą z prędkością nieustępującą prędkości zarażania wirusa. Niemal każdy kogo spotykam chce zabłysnąć różnymi możliwościami swej przyszłości w rulecie epidemii. Także moim życiem bez niego, jak jego życiem beze mnie. Każde spotkanie, każda rozmowa, mogą być ostatnie.

Pierścień się zaciska: na początku mówili nam „zamykamy niebo” (co za wyrażenie! Tylko „bariera tęsknot” jest bardziej przesadzona i dokładna jak to). Potem zamknięto nasze ulubione kawiarnie, teatry, boiska sportowe, muzea. Przedszkola, szkoły, uniwersytety. Ludzkość gasi światła, jedno po drugim.

Nagle w naszym życiu pojawia się dramat katastroficzny na skalę biblijną. „I poraził Bóg swój lud”. I porazi cały świat. Każdy człowiek na ziemi bierze udział w tym dramacie. Nie ma nikogo kto byłby z niego usunięty. Nie ma nikogo, kto by w nim uczestniczył mniej od innych, z jednej strony, z powodu  natury powszechnej śmiertelności, zmarli, których nie znamy to tylko liczby, są anonimowi i nie mają twarzy. Z drugiej strony, kiedy patrzymy dzisiaj na naszych bliskich, kochanych, to czujemy do jakiego stopnia każdy człowiek jest nieograniczoną galaktyką kultury, której zniknięcie pozbawi świat czegoś czego nie można i nie będzie można zastąpić. Jednorazowość każdego człowieka, nagle krzyczy z niego, i tak jak miłość sprawia, że jednego człowieka wyróżniamy z tłumu, który przepływa przez nasze życie, tak okazuje się, czyni to również świadomość śmierci.

I niech będzie błogosławione poczucie humoru, najlepszy sposób, by sobie poradzić z tym wszystkim.  Kiedy udaje nam się śmiać z korony, to w sumie mówimy, że wciąż nas nie uciszyła całkowicie. Że wciąż możemy wobec niej zrobić jakiś ruch. Że wciąż walczymy z nią i nie jesteśmy jedynie pozbawioną ratunku jej ofiarą (a ściślej, to jesteśmy jej ofiarą pozbawioną ratunku, ale wymyśliliśmy sposób, by ominąć grozę tej świadomości, a nawet bawić się nią).

U wielu ta epidemia może stać się przeznaczeniem i zrządzeniem losu na resztę ich życia. Kiedy epidemia w końcu wygaśnie, a ludzie wyjdą z domów po  długim zamknięciu, być może pojawią się nowe i zaskakujące możliwości. Może sprawi to zetknięcie z fundamentem wszechświata. Może realizm śmierci i cud ratunku przed nią wstrząsną i poruszą kobietami i mężczyznami. Wielu straci swoich bliskich. Wielu straci miejsce pracy, łóżko by się ogrzać, własną cześć. Ale kiedy epidemia się skończy może będą też i tacy, którzy nie zechcą wracać do poprzedniego życia. Będą tacy – kto będzie mógł oczywiście – którzy porzucą miejsce pracy, które przez lata ich dusiło i gnębiło. Tacy, którzy postanowią zostawić rodzinę. Rozstać się z mężem, żoną. Spłodzić, urodzić dziecko, albo akurat tego uniknąć. Tacy, którzy wyjdą z szafy (z różnych szaf). Tacy, którzy zaczną wierzyć w Boga. Religijni, którzy stracą wiarę. Może świadomość krótkiego i kruchego życia sprawi przyśpieszenie decyzji stworzenia nowego porządku preferencji. Każe bardziej rozróżniać między tym, co ważne i tym, co jałowe. Zrozumieć, że czas – a nie pieniądze – to ich najwartościowsze zasoby.

 

Będą tacy, którzy po raz pierwszy zaczną pytać samych siebie o podjęte decyzje, o rezygnacje i kompromisy. O miłość, której nie śmieli spełnić. O życie, którym nie śmieli żyć. Mężczyźni i kobiety zdziwią się – zapewne na krótko, ale stanie się – dlaczego niszczą kolejne dni prowadząc relacje przydające goryczy ich życiu. Będą też tacy, których poglądy polityczne nagle wydadzą się im błędne, oparte wyłącznie na strachu albo na wartościach, które rozpadły się w czasie epidemii. Może znajdą się tacy, którzy nagle poddadzą w wątpliwość powody, dla których ich naród walczy z wrogiem przez pokolenia, i wierzy, że wojna to wyrok niebios. Być może wobec tak ciężkiej i głębokiej próby ludzkości, ludzie zaczną brzydzić się nacjonalizmem, na przykład, i wszystkim co podtrzymuje podziały, obcość, nienawiść, upór. Może będą i tacy, którzy po raz pierwszy zdziwią się, na przykład, dlaczego Izraelczycy i Palestyńczycy wciąż ze sobą walczą, i niszczą swe życie już ponad sto lat, w wojnie, która mogła zakończyć się już dawno.

 

Istota uruchomienia wyobraźni z głębi rozpaczy i strachu, które właśnie rządzą, ma własną siłę. Wyobraźnia może nie tylko czarno widzieć, ale może też zachować wolność duchową. W tych tak paraliżujących czasach, wyobraźnia jest jak kotwica, którą z głębi rozpaczy zarzucamy w przyszłość i zaczynamy ciągnąć samych siebie ku niej. Możliwość wyobrażenia sobie lepszej sytuacji oznacza, że wciąż nie pozwoliliśmy epidemii i strachowi przed nią, by zaanektowała nasze jestestwa. I dlatego można mieć nadzieję, że kiedy epidemia ustanie, a powietrze napełni się poczuciem wyleczenia, otrzeźwienia i zdrowia, ludzi przeniknie inny duch. Duch lekkości i nowej rześkości. Może ujawnią się w nich, na przykład, wprawiające w rozkosz oznaki niewinności, w której nie ma krzty cynizmu. Może nawet delikatność stanie się, na jakiś czas, normą prawną. Może zrozumiemy, że mordercza epidemia daje nam także okazję odciąć od nas warstw tłuszczu, świńskiej chciwości. myślenia grubiańskiego bez różnicowania. Obfitości, która stała się nadmiarem i już zaczęła dusić (i dlaczego, do diabła, zgromadziliśmy tak wiele przedmiotów? Dlaczego nagarnęliśmy tyle życia, że to życie umiera pod górami niedorzecznych rzeczy?).

Możliwe, że ludzie dostrzegą tę mnogość fałszywych dzieł społeczeństwa obfitości i przesytu, i po prostu zechcą zwymiotować. Może rozetnie ich nagle banalna niewinna świadomość, że to straszne i  potworne, że są ludzie tak bogaci, a inni tak biedni. Straszne i potworne, że świat bogaty i syty nie daje równej szansy rodzącym się niemowlętom. Przecież wszyscy jesteśmy, co właśnie odkrywamy, z jednej zaraźliwej sztancy. Przecież dobro każdego człowieka, to w końcu nasze dobro. Przecież szacunek dla którego żyjemy, to nasze dobro, to nasz zysk, czystość oddechu i przyszłość naszych dzieci.

Może również środki masowego przekazu, których obecność w procesie i czasie pisania naszego życia jest niemal totalna, postawią sobie szczerze pytanie, jaki jest ich udział w ogólnym poczuciu obrzydzenia, w którym utknęliśmy przed epidemią. Jaki jest ich udział w naszym poczuciu, że nieustannie ludzie interesów zupełnie jawnie nami manipulują i robią z nas użytek, piorą mózgi i okradają z pieniędzy. Słuchamy tragicznych i skomplikowanych historii, opowiadanych cynicznie i grubiańsko. Nie mówię tu o prasie poważnej, śledczej, odważnej, tylko o „mediach dla tłumów”, które już dawno zmieniły się z mediów przeznaczonych dla tłumów w media zmieniające ludzi w tłum. I nierzadko w mierzwę.

Czy coś z tego, o czym tu mowa, wydarzy się? Kto to wie. A nawet jeśli wydarzy się, obawiam się, że się szybko rozwieje, i sprawy staną się tym, czym były przed potopem. To, co przeżyjemy do tej chwili, trudno przewidzieć. Ale, warto stawiać dalej pytania, jako rodzaj terapii, aż znajdzie się ochrona przed epidemią.

źródło: https://www.haaretz.co.il/magazine/.premium-MAGAZINE-1.8688876

bottom of page